„Świadectwa metryk. Polskie kino młodych w latach 80.”
Krzysztof Mętrak
POSŁOWIE
Zacznę bez ceregieli: „Świadectwa metryk” Piotra Wasilewskiego to zbiór tekstów rzetelnie dokumentujących rzeczywiste osiągnięcia, wielkie marzenia, płonne zamiary i prawdziwe rozczarowania filmowców określanych zasadnie mianem „pokolenia stanu wojennego”. Autor, dziennikarz prężnego dwutygodnika „Student” - sympatyk i co najważniejsze świadek rozgrywających się wydarzeń - rejestruje i przypomina fakty, pracowicie wylicza nazwiska, tytuły i nagrody, zbiera glosy „podsądnych” i rozmaitych obserwatorów, próbując uchwycić stan ducha tej gromadki ludzi, którzy swe ambicje i aspiracje związali z dziedziną filmu, a wystartowali w szczególnych okolicznościach.
Porządek, jaki Wasilewski stara się zaprowadzić w ich gospodarstwie, rozparcelowanym i rozproszonym, łączy się tu z próbą refleksji nad losem artystycznej generacji, jej wyborami i zaniechaniami, jej rozpaczliwymi i utrudnionymi z zewnątrz usiłowaniami samookreślenia się jako formacji nowej, odmiennej od poprzedników, wnoszącej własny ton i własną wrażliwość do naszej produkcji filmowej. Jest to więc dobry przykład publicystyki towarzyszącej, dla młodych twórców zawsze na wagę złota, gdyż starsi krytycy nigdy nie są w stanie tak „przejąć się” ich walką o samo zaistnienie, wyjście z anonimowości i samopotwierdzenie. A nie są w stanie, bo ślepią raczej za bezspornymi sukcesami t rewelacyjnymi utworami, zdystansowani wobec „wstępnych” wysiłków, które w branży filmowej organizują życie młodym-zdolnym i wystawiają ich na ciężkie zawody (a w tym ostatnim słowie ukryte jest od razu i uczestnictwo, i porażka).
Tylko rówieśnik, tylko ktoś powiązany mniej lub bardziej widzialnymi nitkami wspólnictwa, świadek a nie obserwator, może być tu zdolny do wczucia się w sytuację i zrozumienie jej. W tej perspektywie, paradoksalnie, nawet pewne słabości książki Wasilewskiego - pospieszność i ogólnikowość ocen, niejaka monotonia prezentowanych problemów, stale powtarzanie nazwisk, tytułów i laurów okazują się jej zaletą. Bo autorowi chodzi o to, żeby gwoździem wbić nam do mózgu tych kilka faktów, które wydają mu się ważne, istotne, znaczące. I to nawet wtedy, gdy sami bohaterowie buńczucznie nie poczuwają się do generalnego wspólnictwa, demonstracyjnie odsuwają się na bok, chcąc pracować na własny rachunek. Wtedy przychodzi Wasilewski i „ratuje” rozbiegającą się naturalnie wspólnotę, wskazując na wagę problemu, jakim jest jednoczesny start. Bo nawet pewne różnice wieku są w takich sytuacjach drugorzędne, liczy się wspólny moment startu, atmosfera otaczająca, te same warunki zewnętrzne, określające możliwość zrozumienia i przyswojenia przez kulturalne otoczenie poszczególnych utworów jako artystycznych manifestacji.
Autor z całą premedytacją występuje tu nie w roli krytyka czy filmoznawcy, uwikłanego w spory estetyczno-artystyczne, interesuje go bowiem przede wszystkim pokoleniowo-socjologiczna strona zagadnienia. Zdradza w ten sposób mentalność prawdziwego dziennikarza, dla którego ważne jest przede wszystkim „tu i teraz", gorąca rzeczywistość społeczna, a w mniejszym stopniu problemy samej sztuki. Jest to stanowisko całkowicie zrozumiałe i uprawnione, gdy próbuje się opisać „zmianę pokoleniową” i nowe zjawiska w domenie twórczości. Tym bardziej, że - nie obrażając młodych adeptów, ani tym bardziej ich ambicji - utwory te rzadko znamionują artystyczny przełom i rzadko przynoszą rewelacyjną wiedzę o człowieku. Tyle, że słabości młodych bywają bardziej intrygujące niż słabości dojrzałych realizatorów, bo kryją w sobie pewne tajemnice, jakie nowo wrażliwość zawsze wnosi w postaci nowego repertuaru pytań zadawanych rzeczywistości. Twórczość młodych bywa więc w większym stopniu niespodzianką, ale źródła zagadki biją tu raczej w sytuacji, niż w pełni świadomym działaniu twórczym. Zwłaszcza, kiedy wszystko rozgrywa się w czasie tak wyjątkowym, na jaki napotkało „pokolenie stanu wojennego”.
Socjologowie twórczości często posługują się kategorią „przeżycia pokoleniowego”, „dominanty generacyjnej", pragnąc określić wspólnotę duchowych doświadczeń określonej zbiorowości artystów, w określonym czasie historycznym. To „przeżycie pokoleniowe", formujące i integrujące, było dla bohaterów publikacji Wasilewskiego niesłychanie silne. Wyjątkowa kondensacja wydarzeń w powiązaniu z ich wyjątkowo szybką zmiennością stworzyła swoistą „mieszankę piorunującą”: narodziny „Solidarności” - 13 grudnia -rzeczywistość stanu wojennego. Nie w tym nawet rzecz, że występowała tu trudność określenia się wobec sytuacji, bo opcje polityczne były na ogół oczywiste (nawet jeśli kryto się z nimi mniej lub bardziej świadomie), ale że sytuacja ogólna stawiała debiutantów na lotnych piaskach, pozbawiała gruntu pod nogami.
Filmowiec jest, by tak powiedzieć, zależny od przydziału taśmy i nie ma takiego komfortu jak literat, który może zawsze pisać do szuflady czy do „drugiego obiegu”. Tę przyrodzoną „słabość” filmowców władza wykorzystywała zawsze. Młodzi, wykształceni ludzie zdawali sobie już sprawę z tych dylematów, co ograniczało ich psychicznie i stwarzało różnorakie bariery zawodowe. Pokolenie, wzrastające w tak gorącym czasie, nie mogło nie nabrać instynktu społecznego i nie poddać się zbiorowej euforii. Chciało więc w sposób naturalny dokumentować swój czas - i właśnie tego mu zabroniono.
Filmowiec rozwija się tylko poprzez nieustanny kontakt swych dzieł ze zbiorowością - i właśnie tego go pozbawiono. Debiutanci dziewiątej dekady nie tylko wpadli w czarną dziurę historii (to się zdarzyło i twórcom „szkoły polskiej”), ale jeszcze tracili tę konieczną dozę entuzjazmu, bez którego wszelkie poczynania artystyczne tracą swą witalną siłę. Kryzys bowiem - jak słusznie wskazuje Wasilewski - dotyczył nie tyle dyspozycji artystycznych, ile motywacji do tworzenia. To było zjawisko nieznane dotąd na zbiorową skalę. Zjawisko zresztą dotyczące nie tylko środowisk twórczych. Zjawisko, które opisywano na różne sposoby, ale które domaga się całościowego spojrzenia. Nie mam wątpliwości, że książka Wasilewskiego, obrazująca niezwykle rozchwianie i zamieszanie psychiczne, ukazująca cały kłąb obolałości i frustracji młodych filmowców, może być jednym z przyczynków do ogólnej diagnozy postaw młodzieży w owych czasach. W każdym razie skutki były i są widoczne: ta generacja, tak silnie przecież poddana presji integrującej, rozsypała się i nie stworzyła w kinie polskim fenomenu nawet przybliżonego do tego, jaki wykreowali poprzednicy „kinem moralnego niepokoju”. I nie sądzę, żeby to była tylko sprawa talentów. Zabrakło jakby wewnętrznej, spajającej, jednoczącej siły, która by nadała różnorodnym poszukiwaniom stempel ponad-artystycznego wspólnictwa.
Nie oznacza to oczywiście, że ta formacja nie zaznaczyła się na naszej filmowej mapie i Wasilewski rzetelnie dokonania te przedstawia i opisuje. Robert Gliński, Waldemar Dziki, Andrzej Domagalik, Waldemar Krzystek, Magdalena Łazarkiewicz - żeby ograniczyć się tylko do tych kilku przykładowych nazwisk - to zarysowane już osobowości twórcze, po których wiele można się spodziewać. Nie wszyscy z nich wyraźnie odczuwają i deklarują owo nadrzędne poczucie wspólnoty. Mówi np. Domaglik: „Artysta to wilk stepowy, skazany na samotność, która jest jego luksusem i klęską zarazem. Musi chyba tak być, dla mnie to oczywiste. Nie wierzę w działanie zbiorowe, wspólne manifesty i pieśni »razem młodzi przyjaciele«”. Jest to wyznanie cokolwiek prowokacyjne, ujawniające indywidualną tęsknotę do osobnego wyrazu, „własnego charakteru pisma”. W obrębie „pokolenia stanu wojennego” jak w każdym innym występują więc różne postawy wobec rzeczywistości i sztuki, co Wasilewski charakteryzuje przez konflikt między „łodzizmem” (nachylenie estetyczne) a „katowicczyzną” (nachylenie dokumentalne). W tym sporze ta generacja filmowców próbowała się samookreślić artystycznie, odnaleźć swój świat ekspresji. Ich typowa droga do zawodu nie wiodła przez telewizję, lecz raczej przez WFD i WFO, dlatego nazywano je czasem „pokoleniem WFD”. Nie sposób jednak nie zauważyć wielkiej i pozytywnej roli, jaką w ukształtowaniu się tej generacji odegrało Studio im. K. Irzykowskiego, instytucja borykająca się od początku z wieloma problemami, ale prężna i inspirująca w naszym, odchodzącym już w przeszłość systemie filmowym.
Oddając tej generacji i jej wysiłkom to, co należne, usprawiedliwiając ją i rozgrzeszając z niezawinionych słabości, nie sposób jednak nie zauważyć, zwłaszcza w ich wypowiedziach publicznych i wywiadach, pewnego cokolwiek irytującego tonu. Zbyt wiele zrzuca się tu odpowiedzialności na zewnętrzność, na warunki, zbyt często szuka się łatwych alibi, tak jakby ich poprzednicy w PRL-u mieli drogę usłaną różami. Utyskiwania, żale, jęki, gorycze, przekonanie, że „coś” się nam należy z racji samej młodości - skądinąd zresztą właściwe artystom „wstępującym” w systemie (myląco nazywanym) tzw. mecenatu państwowego - rodzą poczucie bezsilności, wyładowujące się w samofrustrujących jeremiadach. Żyją już dostatecznie długo, żeby wiedzieć, iż każde następujące pokolenie adeptów sztuki powiela u nas ten „styl”, choć nie odbieram „dzieciom stanu wojennego” pewnej wyjątkowości ich sytuacji. Np. pokusa emigracji była tutaj doświadczeniem nowym w tak dużej skali.
Nie jest jednak wcale cynicznym przekonanie, że to trudności czynią artystę, hartują go w walce z przeciwnościami i w całym „normalnym” świecie trzeba umieć sobie samemu stwarzać szansę. Młodość, wbrew pozorom, wcale nie jest czasem sprzyjającym twórczości, a nieustanne pretensje pod adresem dookolnego świata nie budują tej siły wewnętrznej, która jest konieczna, by własne chęci i pomysły „przekuwać” w artystyczny czyn. Unormalnienie całego systemu filmowego, nowa sytuacja w kinematografii, dając większe pole wolności - miejmy nadzieję - wyzwoli postawy pozytywne, zmobilizuje talenty. Jeśli tych możliwości twórczych nie wykorzystają, będą mogli mieć pretensje tylko do samych siebie.
O tej nowej sytuacji artyści cytowani w książce Piotra Wasilewskiego „nie zdążyli” już powiedzieć. Czas bieży teraz chyżo, zmiany są iście rewolucyjne. Znikają pewne zagrożenia, ale rodzą się inne. „Pokolenie stanu wojennego” wkroczy w swój okres dojrzałości i zweryfikuje się opinie o wnoszonych przez nie do sztuki wartościach. A publikacja Wasilewskiego pozostanie ważnym dokumentem przebytej drogi i zapisem doświadczeń historycznych, które ponieważ były — były nieuchronne.
KRZYSZTOF MĘTRAK
Wybitny krytyk literacki i filmowy, autor znakomitych książek o filmie i setek felietonów oraz esejów.